Nasza Księgarnia, Warszawa 1968
Krystyna Grzybowska (1902 – 1963), z domu Estreicherówna, napisała tę autobiograficzną powieść w roku 1960. Swoje dzieciństwo opisała w książce „I ja, i Franuś”, natomiast bohaterka „Zuzi” ma lat siedemnaście i przygotowuje się do matury. Ponieważ jest „słabego zdrowia”, rodzina postanawia wysłać ją na kilka miesięcy do Włoch.
Zuzia opisuje w swoim pamiętniku przygotowania do wyjazdu, wreszcie samą podróż pociągiem i pobyt we Włoszech. A my czytamy i dziwimy się, jak bardzo świat się zmienił od lat dwudziestych ubiegłego wieku. Weźmy samą chorobę, Zuzia ma podejrzenie anemii, a tak naprawdę nic jej nie jest, mimo to rodzina obchodzi się z nią jak z jajkiem, musi przestać chodzić do szkoły, ma tylko leżeć i wypoczywać, nie wolno jej nawet czytać. Pobyt we Włoszech ma natomiast magicznie ją uzdrowić, a jest to pobyt zimą – od grudnia do maja.
Nie licząc kilku znajomości, zawartych w pensjonatach, Zuzia spędza ten czas przeważnie sama. Ponieważ mieszka u zakonnic, nie ma mowy o wieczornych wyjściach. Dni natomiast spędza przeważnie na balkonie, ucząc się do matury, na której ma zdawać polski, łacinę, historie, matematykę i religię.
Pewnego dnia Zuzię zaczepia nieznajomy Włoch. Zuzia jest oburzona, a Włoch jeszcze bardziej, gdyż jak wiadomo, porządne panny nie spacerują same po mieście, a jeśli tak robią, znaczy – szukają towarzysza.
Rozbawił mnie także fragment: „Dostałam też coś ultranowego, mianowicie piżamę (to służy do spania, składa się z bluzy i – spodni!)”. Takich smaczków jest w książce wiele. Jeśli jesteście ciekawi, jak wyglądał przedwojenny świat, gorąco polecam lekturę „Zuzi”.